Wizyta w Łodzi
była doskonałą okazją do kulinarnej przygody – zwłaszcza że tutejsza oferta
gastronomiczna przedstawia się nadzwyczaj okazale. Bywamy tam niekiedy, więc ta
recenzja nie będzie zapewne ostatnią z tego miasta. Spacerując ulicą
Piotrkowską, piękniejącą z roku na rok i pieczołowicie odnawianą, dostrzegliśmy
w głębi jednej z bram szyld z napisem „SERVANTKA”. I tu uwaga: jeżeli będziecie
w centrum łodzi rozglądać się za kulinarnymi przybytkami baczną uwagę zwracajcie
na bramy i boczne uliczki. Łatwo przegapić liczne perełki, które się tam kryją.
SerVantka okazała się jedną z nich,
wciśnięta w kąt Łódzkiego podwórka, raczej niepozorna i nie rzucająca się w
oczy. Wewnątrz kryje się wnętrze ciepłe i urokliwe – z buzującym ogniem
kominkiem, ściennymi malowidłami i wygodną antresolą. W menu znajdziecie
swojskie dania słowiańskie – kuchni ukraińskiej, białoruskiej, rosyjskiej i
polskiej. Wina natomiast królują tu gruzińskie. Miejsce w sobotni mroźny dzień
w szczycie pory obiadowej znaleźliśmy bez trudu, choć w t.zw. sezonie nie
koniecznie byłoby to łatwe. Z ciekawością studiowaliśmy kartę dań, dokonując
trudnego wyboru w bogatej zróżnicowanej ofercie. Zaczęliśmy od zup. Juszka
ukraińska grzybowa jarska ze śmietaną i
z pierożkiem gryczanym okazałą się niestety porażką – może dlatego, że zabrakło
w niej zapowiadanych borowików, rydzów i kurek i dominował smak pieczarek.
Lepiej prezentował się rosół z kołdunami, który był właśnie taki, jak powinien.
Najlepiej wypadła solanka (czy jak
napisano w karcie „solanka”) – byłą naprawdę pyszna, a nadzwyczajnie dobrze
komponowała się w niej cytryna w plastrach. Następnie dania główne: jesiotr,
perliczka i wołowy ozór. Zacznijmy od grillowanego jesiotra: wybrałam go z
karty, bo od dawna polowałam na tą rzadko spotykaną rybę. Muszę powiedzieć,
że nieco się rozczarowałam jej smakiem,
choć dzwonko (niezbyt okazałe) było
dobrze przyrządzone na grillu. Lepiej wypadła „perliczka pieczona w
majerankowym maśle i morelach” – spróbujcie, jeśli nie jedliście jeszcze
perliczki. Fantastyczny natomiast okazał się wołowy ozór w sosie chrzanowym.
Był mięciutki, wręcz rozpływał się w ustach a chrzanowy sos był doskonale
zrównoważony. Interesującą stroną SerVantki są dodatki (wybraliśmy puree ziemniaczano – groszkowe) i sałatki (jedna była
chyba z dżemem). Wszystko to jest ładnie podane i ładnie garnirowane z użyciem
fragmentów owoców, niektórych bardzo egzotycznych. Popiliśmy to doskonały
czerwony gruzińskim winem. Na deser zdecydowaliśmy się na sernik – był niezły.
Na koniec parę słów o niedostatkach. Czekaliśmy na jedzenie dość długo – co
może usprawiedliwiać wywieszona w oknie kartka o chęci zatrudnienia personelu
kuchennego i kelnera. Nie liczcie też na nazbyt obfite porcje. Najecie się
zapewne, ale bez przesady. W sumie był to udany obiad, a miejsce z pewnością
warte polecenia.