Nie ukrywam, że
wraz z mężem należymy do stałej widowni „Kuchennych Rewolucji” – choć nie bezkrytycznej, bo niekiedy formuła
tego programu nieco nas irytuje. Świadomie jednak i z tej właśnie inspiracji
wybraliśmy „Sielską Zagrodę” na miejsce, w którym zaplanowaliśmy obiad w drodze
powrotnej ze spaceru po plaży w Stegnie. Pogoda nam dopisała a spacer należał
do bardzo udanych. Nieco zziębnięci i bardzo głodni bez trudu odszukaliśmy
„Sielską Zagrodę” – położoną przy ruchliwej drodze prowadzącej z Nowego Dworu
Gdańskiego w kierunku Mierzei Wiślanej, ale niestety pozbawionej bezpośredniego
do niej zjazdu. Objazd jest dość długi, ale nie skomplikowany. Lokal ten to
jedna z modnych ostatnio konstrukcji z drewnianych bali, jakich coraz więcej
widzimy przy naszych drogach. Osobiście z mężem lubimy takie klimaty – miejsce,
otoczenie i wystrój bardzo nam się podobały. Wczesnym niedzielnym popołudniem
prawie wszystkie miejsca były zajęte, ale bez trudu znaleźliśmy je przy
solidnym drewnianym stole. Niewątpliwą zaletą okazała się sprawna i szybka
obsługa. Kelnerka zjawiła się od razu, tak samo jak zamówiona na rozgrzewkę
gorąca herbata. Pierwsze jednak rozczarowanie nastąpiło przy próbie złożenia
zamówienia – okazało się bowiem, że nie wszystkie pozycje z menu są dostępne.
Rozczarowało to nieco mojego męża, miłośnika zup rybnych, który nigdy takiej
nie przepuści jeśli tylko ją gdzieś znajdzie – tu znalazł, ale tylko w karcie. Zapoznani
wcześniej z propozycjami Pani Gessler na przystawkę poprosiliśmy o carpaccio z
kaczki. Owszem, smaczne, ale grubo krojone i sos malinowy z niego uciekł (w zamian był tam uniwersalny dżem o nieokreślonym smaku). Szkoda
tej niedoróbki, bo mogłaby to być prawdziwa kulinarna perełka. Zamiast zupy
rybnej zdecydowaliśmy się na wołowe flaczki – poprawne, ale twarde i podane w
temperaturze pokojowej. Daniem główny miała być pieczona kaczka. Nie wiem,
dlaczego skusiły nas jednak pieczone kacze piersi na modrej kapuście! Z
zazdrością spoglądaliśmy bowiem później na tych, którzy wybrali kaszkę pieczoną
z jabłkami i otrzymali jej całą połówkę. Nie powiem, prezentowała się okazale a
miny konsumentów świadczyły, że jest smaczna. Patrzyliśmy na to znad talerzy,
na których podano nam niezbyt okazały filet z kapustą czerwoną twardą i grubo
krojoną (a może rąbaną). Zdumiała nas też kalkulacja: pół kaczki kosztuje tu 25
zł, a filet 24 – czyli cała reszta do piersi kosztuje tu tylko złotówkę.
Kaczka, jak to kaczka – smaczna, ale bez fajerwerków. W karczmie znajdziecie
też stoisko z wędlinami i produktami własnej produkcji na wynos – fajny pomysł
i duży wybór. Do domu wracaliśmy najedzeni i w sumie zadowoleni z obiadu
(jeszcze bardziej ze spaceru). Pewnie wrócimy jeszcze do „Sielskiej Zagrody” z
nadzieją, że znajdziemy w niej więcej dań rybnych – wszak jedzie się tędy nad
morze.