Oto owoc
krótkiego tygodniowego wypadu do Hiszpanii na Costa Blanka. To tylko 3 godziny
lotu z Gdańska do Alicante –stolicy regionu. Mąż mówi, że łatwiej tam się
dostać niż w nasze polskie góry – a tam góry dochodzą do samego morza.
Inspiracji hiszpańskich po tej podróży będzie na blogu dużo więcej – sporo bowiem z tego, co tam degustowaliśmy i
oglądaliśmy chcielibyśmy skopiować w
domu. Nie liczę oczywiście na tą ogromną różnorodność ryb i owoców morza – ale
i w naszych sklepach co raz więcej z tego asortymentu możemy znaleźć. Restauracja La Falua to
3-gwiazdkowy lokal na ulicy Calle Santander 22 - położony w pobliżu słynnego na
cały świat, najwyższego w Europie, hotelu Grand Bali (w który to gościliśmy). Oczywiście w kurorcie turystycznym, jakim
jest Benidorm podobnych lokali jest kilkadziesiąt – ten jednak odszukaliśmy w
internecie i zachęciły nas napisane tam pozytywne o nim opinie. Rzeczywiście,
na tle licznych barów, kafeterii i pubów restauracja ta wyróżnia się elegancją.
Przed sezonem ruch tu nie jest wielki, więc stoliki czekają na gości.
Sympatyczny (uroczy!) kelner starał
się bardzo byśmy czuli się tu dobrze. Na początku odbył się rytuał wyboru wina.
Tradycyjną kartę zastąpił tu podany do stolika tablet. W kilku językach
skatalogowano tu wina ( w większości
Hiszpańskie ) grupując je regionami, z których pochodzą. Mąż, na którego
się w tej kwestii zdaję wybrał wino białe wyszukując z pomocą kelnera takie,
które nie jest zbyt wytrawne (bo za
bardzo kwaśnymi nie przepadam). Nazwy wina nie zapisałam, więc nie polecę –
ale było łagodne i smaczne. Podane w kubełku z lodem serwowane było z wielką
celebracją. Po wnikliwym przestudiowaniu karty zdecydowaliśmy się na dania
tradycyjnie Hiszpańskie. Zupy oczywiście różne. Mąż – rybną (jak zawsze!) a ja tradycyjne gazpacho
czyli pomidorowy chłodnik. Na drugie danie paella – specjalność regionu
Walencji, w którym gościliśmy. Żeby jednak było ciekawiej to w wersji z
homarem. Czekając na ucztę zajadaliśmy się podanymi jako starter ciepłymi
bułeczkami z 3-ma rodzajami sosów - najsmaczniejszy był czosnkowy i pomidorowy ( inny niż u nas, bo ze świeżych pomidorów )
Uważajcie! To
pułapka! Są tak pyszne, że możecie najeść się już przed obiadem. Zwłaszcza, że
jak znikną przyniosą wam dokładkę. Zupy nas zachwyciły. Rybna – to właściwie
zupa morska, pełna owoców morza i kawałków rybiego mięsa. Gazpacho okazało się
puszystym kremem pomidorowym, bardzo świeżym i doskonale doprawionym z
oddzielnie podanymi, drobno krojonymi dodatkami ( cebula, papryka ). Było całkiem inne niż to, które próbowaliśmy
kiedyś w Polsce z kartonika. Spróbuję niedługo skopiować ten chłodnik, pewnie z
własnymi modyfikacjami, ale poszukując sposobu na tą jego puszystość i
świeżość. Paella to tradycyjne danie z ryżu przygotowywane na specjalnych
patelniach i podawane z najrozmaitszymi składnikami. Klasyka to paella z mięsem
królika i kurczaka, ale oczywiście królują tu dodatki takie jak owoce morza i
ryby. Na naszej puszył się okazały homar, którego pokazujemy na zdjęciu ( tu już
rozkrojony ). Mięso z odwłoka wydobył nam kelner, ale do szczypców dostaliśmy
specjalne narzędzia. Nie było łatwo, ale zabawy z wydobywaniem smakołyków
ukrytych w tym twardym pancerzu mieliśmy sporo. W planach mięliśmy deser – ale
szczerze Wam powiem, nie starczyło nam na niego siły i miejsca w żołądku.
Opuszczaliśmy restaurację La Falua najedzeni, zadowoleni i trochę smutni, bo tą
kolacją kończyliśmy nasz krótki, bo zaledwie tygodniowy urlop w Benidorm –
jednym z najdziwniejszych miejsc, w jakich zdarzyło nam się bywać. Kurorcie
pełnym drapaczy chmur ( jeden w tle na
zdjęciu a było ich sporo ).
0 komentarze:
Prześlij komentarz